cisza
wykonał minimalny ruch
zapalił światło
ruchem przeznaczenia
rozpruł odbicie
ceramiczne
żółte
odchodzi
zostawił trochę wody
– żeby ciszę utopić?
nie odezwał się
odwrócił
ruchem pogardy
ale ruch ten już przepadł
upiększanie
późnym popołudniem
zjawiło się westchnienie
zamknięte w szepcie między
oknem a drzwiami
jest wiele miejsc zakurzonych
– zaczną wykładać swoje racje
tak dla głuchej przekory
byleby wspiąć się na grzbiet
najmądrzejszych przekonań
byleby owinąć się śladem
martwego wzdłuż przeszycia
czyjegoś dreszczu w chłodzie
takie to mgliste
półnagie
w końcu każde znużenie
odrzuci każdą ze skłonności
i upadnie wystygłe na pokład
łuszczącej się dumy
nie będzie już zdobić człowieka
spacer
gdzieś niedaleko
spaceruje wiara z nadzieją
zakładają się same ze sobą
że tego dnia nikt im nie otworzy
wygrywają beztrosko i naiwnie
innym razem:
skisłe od kłamstwa przełyki
czując zerwane różańce
rzucają się w przepaść
by chwałą zabłysnąć
wszystko podobno wzruszone
ale nikt nie zauważa tych dusz
których właściciele
żyją jeszcze
o zgrozo!
idą pośpiesznie
brukowaną dzielnicą
na wpół martwym zatraconym
miastem przechadzają się także
serca często mylone
z bocznym murem kościoła
wiatraki
późna noc drży nieznacznie
pokutą zabraną cierpiącym
dźwięczy w bezruchu
prześladuje sumienia
zniszczone oblicza
zwisają tuż ponad czasem
pozbawione wstydu i lęku
na sznurkach uschnięte
na widoku
przy brzegu powietrza
ramiona bez woli oddechu
niby twarze przygasłe
dają swym przemijaniem
moc milczenia i ciszy
nieprzeniknionej
nieugiętej
wtedy to prawda zmarła
a razem z nią
w jedną noc
zastygły żagle
powitanie
przez żal tłusty od wrogości
przebił się bezpański gest
pojednania
jak cokół
jak postument
heros obłąkany drwiną
śmieje się w odbiciu łaski
i wszystkich tych nerwowych rzeczy
których nie można pominąć
a kiedy przyszło
pukanie palcami
ktoś wyciągnął cienką warstwę
zrozumienia
to chyba nawet był krzyk
ale tylko z wierzchu
doznanie tej krzywdzącej pomyłki
skończyło się na klęczkach
ale już podczas rozkładu
tamci – uzbrojeni szyderstwem
podnoszą przekrwione usta
zaskoczeni
że nadszedł ich czas
oczy
kiedy potrzeba wypełni
już do końca
pustkę w oczach
przecież:
oczy są piękne
przecież:
piękno nie mierzy się w czasie
lecz zamkniętą powieką
kiedy potrzebuje się
nazbyt długo
niekiedy przeniesie się wzgórze
ale:
ta pustka ciągle jest
trochę inna
złudzenie
jeśli ci się wydaje że cierpisz
– posłuchaj
wejdź w cień
w noc
usłysz swoją ostatnią wolę
ale prawdziwą – nie oszukuj
musisz też jeszcze skraść ogień
przeskoczyć niewinność
zginąć
nie zdradzaj własnych myśli
wbij nóż dokładnie
i nie zapadnij się
sądząc że tak najłatwiej
teraz jak na huśtawce
pokołysz się na falach przestrzeni
przeklną cię dokładnie wszyscy
nawet ci co cię ukochali
nawet goryczy zabraknie
później ktoś drugi jak ty
wytłumaczy ci cierpienie
a wstrzymując oddech
odbierze serce
słabości
dziwnym trafem przechodnie
byli dziś przejmująco prości
nawet podróż tramwajem
bez pasji i wybrzydzeń
jedynie myśli nie bez znaczenia
(chęci prawdopodobnie duże
odpowiednie do stawianych wymagań)
przypadkowa kontrola samopoczucia
nie przyniosła ulgi na czas
niekiedy sporym nietaktem
jest odmienność upodobań
no tak –
w końcu nie palę