Poezja

Odcienie bieli

(wybór)

cisza

wykonał minimalny ruch

zapalił światło
ruchem przeznaczenia

rozpruł odbicie
ceramiczne
żółte

odchodzi

zostawił trochę wody
– żeby ciszę utopić?

nie odezwał się

odwrócił
ruchem pogardy

ale ruch ten już przepadł

 

 

upiększanie

późnym popołudniem
zjawiło się westchnienie
zamknięte w szepcie między
oknem a drzwiami

jest wiele miejsc zakurzonych
– zaczną wykładać swoje racje
tak dla głuchej przekory

byleby wspiąć się na grzbiet
najmądrzejszych przekonań

byleby owinąć się śladem
martwego wzdłuż przeszycia
czyjegoś dreszczu w chłodzie

takie to mgliste
półnagie

w końcu każde znużenie
odrzuci każdą ze skłonności
i upadnie wystygłe na pokład
łuszczącej się dumy

nie będzie już zdobić człowieka

 

 

spacer

gdzieś niedaleko
spaceruje wiara z nadzieją
zakładają się same ze sobą
że tego dnia nikt im nie otworzy

wygrywają beztrosko i naiwnie

innym razem:
skisłe od kłamstwa przełyki
czując zerwane różańce
rzucają się w przepaść
by chwałą zabłysnąć

wszystko podobno wzruszone

ale nikt nie zauważa tych dusz
których właściciele
żyją jeszcze
o zgrozo!

idą pośpiesznie
brukowaną dzielnicą
na wpół martwym zatraconym
miastem przechadzają się także
serca często mylone
z bocznym murem kościoła

 

 

wiatraki

późna noc drży nieznacznie
pokutą zabraną cierpiącym
dźwięczy w bezruchu
prześladuje sumienia

zniszczone oblicza
zwisają tuż ponad czasem
pozbawione wstydu i lęku
na sznurkach uschnięte
na widoku

przy brzegu powietrza
ramiona bez woli oddechu
niby twarze przygasłe
dają swym przemijaniem
moc milczenia i ciszy
nieprzeniknionej
nieugiętej

wtedy to prawda zmarła
a razem z nią

w jedną noc
zastygły żagle

 

 

powitanie

przez żal tłusty od wrogości
przebił się bezpański gest
pojednania
jak cokół
jak postument

heros obłąkany drwiną
śmieje się w odbiciu łaski
i wszystkich tych nerwowych rzeczy
których nie można pominąć

a kiedy przyszło
pukanie palcami
ktoś wyciągnął cienką warstwę
zrozumienia

to chyba nawet był krzyk
ale tylko z wierzchu

doznanie tej krzywdzącej pomyłki
skończyło się na klęczkach
ale już podczas rozkładu

tamci – uzbrojeni szyderstwem
podnoszą przekrwione usta
zaskoczeni
że nadszedł ich czas

 

 

oczy

kiedy potrzeba wypełni
już do końca
pustkę w oczach

przecież:
oczy są piękne
przecież:
piękno nie mierzy się w czasie
lecz zamkniętą powieką

kiedy potrzebuje się
nazbyt długo
niekiedy przeniesie się wzgórze

ale:
ta pustka ciągle jest

trochę inna

 

 

złudzenie

jeśli ci się wydaje że cierpisz
– posłuchaj

wejdź w cień
w noc
usłysz swoją ostatnią wolę
ale prawdziwą – nie oszukuj

musisz też jeszcze skraść ogień
przeskoczyć niewinność
zginąć

nie zdradzaj własnych myśli
wbij nóż dokładnie
i nie zapadnij się
sądząc że tak najłatwiej

teraz jak na huśtawce
pokołysz się na falach przestrzeni

przeklną cię dokładnie wszyscy
nawet ci co cię ukochali
nawet goryczy zabraknie

później ktoś drugi jak ty
wytłumaczy ci cierpienie
a wstrzymując oddech
odbierze serce

 

 

słabości

dziwnym trafem przechodnie
byli dziś przejmująco prości
nawet podróż tramwajem
bez pasji i wybrzydzeń

jedynie myśli nie bez znaczenia
(chęci prawdopodobnie duże
odpowiednie do stawianych wymagań)

przypadkowa kontrola samopoczucia
nie przyniosła ulgi na czas

niekiedy sporym nietaktem
jest odmienność upodobań

no tak –
w końcu nie palę