Poezja

34 wnętrza

(wybór)

widzenie

i ujrzałam płytki staw
a dookoła pruskie błękity

i pan z długą brodą między nimi
uciszał zbłąkanych losem

ci stali już spokojnie
kiwali się wolno jak trzciny

a na twarzach ich uśmiech

odciśnięty w sadzy

 

musimy

musimy jeszcze poczekać
na dmuchawce
co marzą mi się cierpliwie
tak jak leżące kłosy

jest listopad

musimy jeszcze popatrzeć:
oddany światu kundel
piszczy przy śmietniku
gdzie już nawet nie bawią się dzieci
pustym zbiorem ich własnych marzeń

jest listopad

a żeby niebo wiosenne
nad głowami zawisło
musimy jeszcze poczekać

szepnij coś do ucha
– zaraz będzie ciepło

 

pomnik

tuż nad wzrokiem przechodniów
wyraz twarzy wykuty w kamieniu
pyszni się minionym wiekiem
i drwi z bieżącego roku

czy heroizm mógłby trwać dalej
gdyby prorokom przerwano pracę?

kamienna purpura
jakby na wietrze węźli się i kołysze
nawet szept zwietrzał w pół drogi
nie mając pewności zupełnej
jaki to bohater

nikt już nie umrze z przebitą piętą

czasem tylko
promień słońca
padając na spoconą skałę
wzruszy się własną tęczą

 

państwa – miasta

serca od wielu wieków bijące
ale i te od nich znacznie młodsze
wyrwano z dzwonów mosiężnych
także spomiędzy mokrych tkanek

– miały być jednakowe
zimne

nastała cisza

rozlano litość wyczyszczoną piaskiem
z niewinnych dusz ukuto ostrza

(narzędzia chwały i przymusu
wepchnięto już wcześniej do wiary)

miał miejsce hołd
spleśniałym chlebem
kamienną solą

na darmo spalono tablice
– czy uznano je za fałszywe?

odtąd każdy z piłatów
tak na wszelki wypadek
przy sobie miał ręcznik i misę

a potem

z mis tych wytłoczą nowy kraj
nowe też będą prawa

raczej z potrzeby
– żeby mieć gdzie toczyć
bardziej wymyślną wojnę

 

* * *

w parku przy Północnej
spacerują wrony
potykają się o liście
patrzą jaki czas zmęczony
cztery zmysły rosą mokre
przyciszone placem zabaw
wzdęte krzykiem
światłem w oknie
jakby oczy kota błysły
przytrzymują krótką pamięć
ledwie znanym dotykiem

 

przedświt

jeszcze drzewa szumią sennie
nurkują w głębinach nocy
mruczą wątłe pieśni o gwiazdach
spadających lekko jak łzy

wobec strachu i marzeń
kołyszą się niby wciąż odsuwając
ciężki zapach dnia

 

kolory ciemności

pod wiszącą Kasjopeją
mgła płynie niezgrabnie
wszystkim pigmentom
przymykając oczy

leżą tak nieruchome
szczędząc oddechu
by w horyzoncie
pochłonąć się ciszą